poniedziałek, 31 stycznia 2011

mól

Książkowy oczywiście.
Ulubione miejsce w warszawskim domu moich rodziców - ściana w moim "panieńskim" pokoju.
Zastanawiam się, gdzie by je upchać w krakowskim mieszkaniu, i wiem, że się nijak nie zmieszczą. Zwłaszcza, że na krakowskim regale - na caaaałą ścianę wzdłuż i wszerz - i na półkach pod biurkiem i na szafce przy łóżku brakuje już miejsca. Może by tak piwnicę odgruzować? 




































I moje dwa odkrycia okołoksiążkowe z weekendu w Warszawie.
1. Księgarnia artystyczna bookoff! na Łuckiej 14. Architektura, design, fotografia. Przemiły pan tam pracuje, wnętrze fajne, okolica rewelacyjna. Nie byłam na Mirowie ho ho ho, kiedyś mieszkał tuż obok mój znajomy, i robiliśmy sobie wycieczki po okolicy, ale teraz jest jeszcze lepiej, bo dobudowano te wszystkie nowe biurowce i apartamentowce, które z perspektywy mega-zapyziałego podwórka z rozwalającą się kamienicą i "zakładem prostowania felg" (reklama wysprejowana na murze rozwalającego się garażu) wyglądają nieco surrealistycznie. Było za zimno na wyciąganie aparatu z torebki, nadrobię na wiosnę, obiecałam sobie.

2. Hurtownia książek anglojęzycznych na Grzybowskiej 37a. Obleśny halo-magazyn, wejście po rampie, winda towarowa, a w środku jest tyle książek, że przysiadłam z wrażenia... I to jest chyba jedyne miejsce w Wawie, które stacjonarnie sprzedaje przewodniki wallpaper-phaidon.

miasto moje a w nim

Weekend w Warszawie.

Mimo wieeeeeelkich planów, że och ile to ja nie zrobię zdjęć, zrobiłam zaledwie kilka, bo: mgła (ciekawe, czy wyjdzie jakiekolwiek z oktomatu) i zzzzzimno, no i jeszcze trochę się wstydzę wyciągać aparat w miejscach publicznych ;)

Moja druga po paryskiej rue du Chat qui Pêche ulubiona nazwa ulicy. Na trzecim miejscu jest krakowska ulica Poniedziałkowy Dół.







 I późne śniadanie u Vincenta





Był wkurzony, że mu przeszkadzam w drzemce. Olał zabawki, które mu podtykałam pod nos. I poszedł jeść.
"Ten kot tylko je i śpi", mówią wszyscy.
Najpiękniejszy na świecie :)
Z pokiereszowanym nosem.





piątek, 28 stycznia 2011

Dzisiejsza kawa do śniadania...



... przypomniała mi o kilku zdjęciach (pierwszych zdjęciach robionych tym aparatem, trzęsącymi się rękoma) sprzed dobrych paru miesięcy. Warszawa, kawa, tarta szpinakowa, N. i kawiarnia, która mimo, że teraz jest już sieciówką, wciąż jest tak fajna jak sto lat temu. Some things will never change :) I znów napiszę, że kiedyś można tu było spotkać Justynę Steczkowską w sukni wieczorowej, w porze, która bynajmniej wieczorową nie była ;)
N., D., że też wtedy nie miałyśmy aparatów ze sobą :) :) :)




I jeszcze zdjęcia z Vincenta. Moje ulubione z tamtego dnia.


czwartek, 27 stycznia 2011

coś czerwonego

na przekór temu, co za oknem







środa, 26 stycznia 2011

nomen omen

Czyli nazwa bloga nie wzięła się znikąd.
Właśnie trafił w moje troskliwe ręce ;)



stąd?

"To już chyba ze dwa i pół roku tu mieszkasz?"

Mojemu mężowi chyba zagięła się czasoprzestrzeń :)

Do Krakowa przeprowadziłam się 4 lata i 4 miesiące temu. 



Początki były niełatwe ;)

Po dwóch latach tutaj poczułam się u siebie.

A kiedy zamieszkaliśmy w obecnym mieszkaniu, zakochałam się w tym mieście :) 







Teraz tęsknię za Krakowem, kiedy gdzieś wyjeżdżamy.

I najbardziej się cieszę, jak wracam do domu jedną trasą i mam taki widok







i wiem, że za trzy minuty będę w domu.

Ale jak jestem w Warszawie i jadę osiemnastką, to zawsze mam łzy w oczach ;-)

ładne


Ive trochę fałszuje, ale i tak cudnie. Wersja angielska też ładna.