środa, 18 maja 2011

láska

Miłość, znaczy ;-)
W Pradze byłam nie wiem, który raz. Wcześniej bywałam na jeden dzień, na dwa tygodnie, na weekend, na trzy tygodnie, latem i zimą, raz byłam wiosną, pamiętam jeden wyjazd, kiedy było chyba minus piętnaście. Nigdy nie było jakiegoś zawodu, czy rozczarowania. Zawsze było super. Ale nigdy jeszcze nie było takiego efektu WOOOOW, jak teraz, nigdy nie weszłam na Most Karola ze łzami w oczach ze szczęścia, nigdy nie wbiegłam (taaak!) po uliczkach Malej Strany na samą górę pod Hrad bez zadyszki, trzymając w jednej dłoni aparat a w drugiej kubek z kawą. Miałam to szczęście, że pojechałam tam "służbowo", a mimo to do 16 miałam czas na włóczenie się po mieście i siedzenie z otwartą buzią z zachwytu :) Po kilku miesiącach nastroju prosto z czarnej d*py, te dwa dni w Pradze dały mi takiego kopa endorfin, że ach. Niesamowite.
I już wiem, że gdyby nie splot kilku okoliczności, niefajnych i przynoszących wspomniany nastrój z czarnej d*py, to bym pewnie nie dostała takiej dawki radości z powodu wyjazdu do Pragi. Chyba wszystko dzieje się po coś. Albo tak sobie tylko wmawiam ;)



_DSC0108

_DSC0109

4 komentarze:

  1. chciałabym kiedyś do Pragi pojechać. Tylko dobrze by było mieć jakiegoś fajnego przewodnika :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam słabość i do Pragi, i do czeskich klimatów w ogóle. Podczas ostatniej wizyty wstawaliśmy o świcie, żeby zobaczyć puste miasto - niesamowite wrażenie, polecam! Bardzo fajny blog, będę zaglądać, nie tylko dla kolejnych zdjęć z Pragi :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie te zdjęcia!
    Ależ cienie są fotogeniczne, tak sobie myślę...

    A Praga to i bardzo MOJE miasto... I też nie zliczę, ile razy tam byłam... Chyba mogłabym tam nawet zamieszkać :-) A nawet bym chciała!

    OdpowiedzUsuń